Bez własnej pracowni nie dało się zostać poważną artystką. Na przełomie XIX i XX wieku marzyły o niej Bilińska, Dulębianka, Geppert, Pająkówna. Prywatne atelier było świątynią sztuki, ale i przyziemną bazą, gdzie musiały pomieścić się: inspiracja, glina, pył, jadalnia i prywatny zwierzyniec. Która z artystek hodowała w pracowni koty i dlaczego portrecistki nie chciały malować na strychu? I z jakich kawałków pamięci można dziś odtworzyć obrazy miejsc, w których powstawały dzieła sztuki. Opowiada KAROLINA DZIMIRA-ZARZYCKA, autorka herstorycznej książki „Własna pracownia”.
Pyta Katarzyna Ostrowska.
Partner: Wydawnictwo Marginesy
O AUTORCE:
Karolina Dzimira-Zarzycka
Absolwentka historii sztuki oraz polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim. Autorka książki „Samotnica. Dwa życia Marii Dulębianki” oraz ponad dwustu artykułów popularnonaukowych związanych ze sztuką i kulturą XIX i początku XX wieku, a także historią kobiet. Wiele z nich przybliża sylwetki mniej znanych postaci historycznych, często wybitnych kobiet: artystek, podróżniczek, badaczek, działaczek społecznych.
O KSIĄŻCE:
Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku nie dało się być profesjonalną artystką bez odpowiedniego atelier. To tam powstawały dzieła, to tam zaglądali klienci, kolekcjonerzy czy dziennikarze. A gdy artystki nie stać było na opłacanie dwóch czynszów, pracownia zamieniała się również w mieszkanie.
Jakie pomieszczenie nadawało się na pracownię malarki? Czego potrzebowała rzeźbiarka? Dlaczego atelier na strychu nie odpowiadało portrecistkom? Co zabierała w plener pejzażystka? Jak kopistka urządzała sobie kącik pracy w muzeum?
Autorka opowiada o różnych rodzajach pracowni i o konkretnych artystkach, łączy perspektywę biograficzną z elementami reportażu historycznego i eseju, obficie czerpiąc ze źródeł z epoki. Bohaterkami jej bogato ilustrowanej książki są: Olga Boznańska, Anna Bilińska, Maria Dulębianka, Aniela Pająkówna, Tola Certowiczówna, Bronisława Rychter-Janowska, Zofia Stankiewiczówna, Bronisława Poświkowa, Aniela Biernacka, Emilia Dukszyńska, Józefa Geppert oraz siostry Leona i Karolina Bierkowskie.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
„(…) W „zwykłych” pracowniach mógł panować artystyczny nieład. Więcej nawet – czasem wręcz powinien! Jak inaczej wyobrazić sobie bowiem prawdziwą bohemę. Romantyczny bałagan i skromna mansarda były znakiem, że artysta tworzy na przekór losowi i mieszczańskim gustom.
Atelier kobiet podlegały jednak, jak się wydaje, innym regułom.
Malarka w poplamionym fartuchu mogła stanowić postrach mężczyzn. Leon Madeyski w popularnej jednoaktówce Albo niebo, albo piekło (1894) tak przedstawiał w didaskaliach bohaterkę: „Lucyna siedzi za sztalugą i nucąc, maluje, nieuczesana, ubrana niedbale, spódnica, koszulka, pasek, wszystko od farb poplamione”. Niedbalstwo malarki staje się przyczyną kryzysu małżeńskiego. „Luba żoneczka! Brudna, nieuczesana, bazgrze i bazgrze od rana do nocy” – narzeka jej mąż. Ale to lekka komedia pomyłek, bohaterów czeka szczęśliwe zakończenie. Malarka wdziewa czystą suknię i porządkuje salon. Związek uratowany!
(Na marginesie: Madeyski był drugim mężem malarki Marii Chlebowskiej. Ciekawe, czy ona też się śmiała, siedząc na widowni).
Paradoks polegał na tym, że zbyt ozdobne, urocze, buduarowe pracownie także nie świadczyły najlepiej o ich lokatorkach.
Gdy w 1910 roku inny wysłannik „Tygodnika Ilustrowanego” odwiedził pracownię Boznańskiej na Montparnassie, zauważał: „To nie buduarek modny ani wdzięczne mieszkanko panieńskie, ale naprawdę warsztat malarski, pokój, gdzie się pracuje dużo i sumiennie, sanktuarium wysiłków duszy twórczej. I gdyby nie kwiaty świeże, których pęki całe wyglądają ze wszystkich kątów, nie poznałbyś, że to mieszkanie kobiece”.
Nie-kobiece, nie-panieńskie wnętrze znaczyło dla niego tyle co: profesjonalne i prawdziwie artystyczne. (…). ”