Mocna, wyrazista i aktualna powieść o Polsce w Unii Europejskiej i osieroconym pokoleniu – młodych osobach, zmuszonych dorastać bez dorosłych, którzy za chlebem wyjechali na Zachód.
Było ich czworo, a ich drogi co rusz się przecinały. Przed laty wszystko wydawało się prostsze – Robert i Alina, Janek i Marca. Teraz jest Dorotka, rozwód, kredyt, wróżby z kart, chwilówki i zdrapki.
Rok 1999. Ruda Śląska. W jednym familoku mieszkają Marca, nad nią Robert z Jankiem i Omamą (oma – śląska babcia, która weszła w rolę mamy), a na dokładkę Alina, która czuje się częścią ich rodziny. To czas pierwszych miłości, pierwszego alkoholu i marzeń o innym życiu, które płyną w atmosferze końca wieku i ostatniego satanistycznego mordu rytualnego.
Rok 2009. Ustroń, Katowice. Spełniają się sny o wyrwaniu się do lepszego świata. Alina mieszka z córką w Superjednostce (bloku marzeń), a jej przyjaciele dostają pracę w górskim kurorcie pomimo kryzysu. Czy jest lepiej? Niekoniecznie. Czy mogło być gorzej? Z pewnością!
Rok 2019. Ruda Śląska. Reunion, spotkanie po latach. Czas podsumowań i rozpaczliwych prób naprawienia relacji. To także powrót do dziecięcych zabaw i klątw, które wyjaśniają pewne zdarzenia lepiej niż fakty z przeszłości.
W najnowszej powieści Anna Cieplak opowiada o ludziach, których mijamy każdego dnia. Choć metrykalnie dorośli, z powodu osierocenia, którego doświadczyli w okresie nastoletnim, wciąż zadają sobie trudne pytania. Czy jestem wystarczająco dobry? Czy nie zostanę porzucona? Czy powinnam starać się bardziej?
„Znam. Trzęsę się na dźwięk nazwiska, bo to moje. Cierpki kobiecy głos w słuchawce pyta o sześćdziesięciosiedmioletnią kobietę w podkoszulku z tęczowym napisem „Wunderbar”, która wróciła nocnym flixbusem z Frankfurtu do Katowic. Twierdzi, że została otruta ska-żoną wodą przez Polki od niej z pracy. Muszę więc teraz szybko dojść do siebie i dorwać te baby, bo Omama nigdy nie kłamie. Rzucam do pielęgniarki ze szpitala na Burowcu krótkie: „Zaraz”. Coś tam chyba jeszcze chciała dodać, ale się rozłączam. Co prawda po tym telefonie nadal jestem trochę zrobiony, ale sięgam szybko po odpowiednią tabletkę, biorę rower i fruuu na Burowiec. Dobrze się jedzie. Co z tego, że to daleko i bardziej opłacałoby się pokonać pociągiem te kilka stacji. Chodzi o wstrząs. Rower odkupiłem kompulsywnie, dwa miesiące temu, od kumpla z AA, który twierdził, że od pedałowania mniej chce się pić. Od tego czasu trochę jeździłem, trochę piłem, trochę pracowałem przy rozwieszaniu reklam wielkoformatowych. Droga ma mnie przygotować na spotkanie z Omamą, która zaraz rozpozna mój stan. Prześwietli mnie oczami, jakbym był obrotową figur-ką 3D z reklamy auta, którego sobie nigdy nie kupię. Zobaczy, jakie są prawdziwe proporcje mojego codziennego rozkładu jazdy. Rozpozna, że spożycie zajmuje mi więcej czasu niż praca, AA i jeżdżenie na tym nieszczęsnym rowerze. Opowiem jej wtedy o tym, jak nasz sąsiad ozdro-wiał z picia, bo zaczął biegać po parku Kozioła, potem robił ósemki przy Matce Boskiej Różańcowej, dobiegał i do Halemby, a na koniec zszedł na zawał. Do tego pro-wadzą zmiany w życiu. Jechałem, dyszałem, pociłem się, zatrzymywałem a to na fajkę, a to żeby napompować oponę, a to na łyczka energetyczka. Myślałem o tych, które ją truły w Rajchu, i byłem pewien, że będzie z tego larmo, bo Omama im nie popuści. I ja też.”