O tajemnicy, której piękna kobieta nie może ani zataić, ani zapomnieć,
a także o swej wyprawie do strefy thrillerów mówi mistrz literatury mroku ROBERT MAŁECKI.
Rozmawia Magdalena Mikołajczuk (Program 1 Polskiego Radia)
Czyta Przemysław Bluszcz
Partner: Wydawnictwo Czwarta Strona
Gdyby to był idealny związek, Anna jeszcze długo nie wyszłaby z żałoby po wypadku męża i pasierbicy.
Ale to nie było idealne życie. Ani idealne małżeństwo.
Anna bowiem nie była idealną żoną i macochą. W pogoni za szczęściem mogła znieść wiele, jednak śmierć bliskich zniszczyła wszystko z siłą sztormu.
Żałobnica, piękna kobieta po trzydziestce, dziedziczy po śmierci męża świetnie prosperujące przedsiębiorstwo i spory majątek.
Niestety skrywane głęboko tajemnice po latach wypływają na wierzch i Anna orientuje się, że ktoś zaczyna manipulować jej życiem. Kobietę zalewa fala strachu, ale zanim wpadnie w nieprzeniknioną toń, będzie musiała stawić czoła mrocznej przeszłości.
I zrobi to. Tym bardziej, że ukrywa jeszcze jeden sekret.
Politolog, filozof i dziennikarz, a także nauczyciel kreatywnego pisania. Uznawany za jednego z najlepszych polskich specjalistów w tej branży. Zdobywca Wielkiego Kalibru i głównej nagrody Kryminalnej Piły za Skazę, okrzykniętą najlepszym kryminałem miejskim 2018 roku. W serii z Bernardem Grossem ukazała się również Wada (maj 2019) oraz Zadra (styczeń 2020).
Robert Małecki kryminalne serca czytelników zdobył świetnie skonstruowaną, mroczną i wciągającą do ostatniej strony trylogią z Markiem Benerem (Najgorsze dopiero nadejdzie, Porzuć swój strach, Koszmary zasną ostatnie).
Tak to sobie wyobrażam.
Podkradam się i patrzę na dróżniczkę, gdy staje w oknie. Zastygła, pospolita twarz, otulona kręconymi włosami do ramion, zmęczony wzrok wbity w dal i cienka kreska ust, nieskorych do wyrażania emocji.
Ma na sobie kamizelkę odblaskową, a na wysokości piersi trzyma żółtą chorągiewkę.
Znak, że wszystko gra, że przejazd jest bezpieczny. Ale tu nic nie jest bezpieczne.
Wiem, że kiedy zadam pierwszy cios, tych ust nie wy- krzywi ból. A przecież tylko dlatego to zrobię, tylko dlate- go tutaj przyszłam. Chcę dostrzec w jej oczach paniczny strach, przypływ przerażenia, kiedy dotrze do niej, że zbliża się nieuchronny koniec.
Zadaję więc pierwszy cios. I jakaś siła, przemożna moc każe mi zadać kolejny i kolejny, więc z narastającym opę- taniem, gubiąc oddech i dławiąc się nim, dźgam już nożem jak szalona, przebijam ciuchy i skórę. Początkowo ostrze natrafia na wyraźny opór, ale potem wchodzi gładko. I tak raz za razem, raz za razem. Aż w końcu brak mi sił. Mięś- nie zastygają jak beton, nóż upada głucho na wykładzinę, a ja z trudem łapię haust powietrza i jednocześnie próbuję dojrzeć ból w jej matowych oczach.Nic z tego.
Dyszę wyczerpana, ogarnięta wściekłością, która wy- parowuje ze mnie wolno, znacznie wolniej, niżbym się spodziewała.
A wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmienia. Jakby nie było tych ciosów, jakbym wcale nie miała dłoni zbroczo-nych jej ciepłą krwią.
Jakby mnie tu nie było.
Tak o tym myślę, tak to wciąż widzę, wyraźnie, jak budkę strażniczą przed sobą. Ale mimo to nie robię kroku naprzód.
Jest noc i słyszę poszept wiatru.
Stoję w pobliżu szlabanów, a na moją twarz pada krwista poświata sygnalizacji. Dwa reflektory raz rozbłyskują, raz gasną. Przypuszczam, że smolisty cień, który zostawiam na asfalcie w plamie karmazynowego światła, wygląda jak ciało zastygłe w kałuży krwi.
Widzę tę scenę.
Widzę siebie przy szlabanach, widzę ją w strażnicy i znam dystans, który nas dzieli; rdzawe linie starej stali, wyślizgane grzbiety torów, a pomiędzy nimi betonowe płyty, spękane jak sucha ziemia.