Jak deweloperzy przytulają szybkie pieniądze, dlaczego mieszkania budują nam eks handlarze dopalaczami i czemu pewnej sylwestrowej nocy w Polsce zapanowała całkowita wolność urbanistyczna. Jaka przyszłość czeka nas w projektowanych dla zysku czterech ścianach, mówi Bartosz Józefiak autor książki „Patodewelopeka”.
SOBOTA, 22 CZERWCA, 12.00
BIG BOOK CAFE MDM
Zobacz transmisję on-line w You Tube!
Bartosz Józefiak
Absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Pracuje w programie UWAGA! TVN, pisze do „Dużego Formatu” Gazety Wyborczej. Specjalizuje się w reportażach wcieleniowych. Nominowany m.in. do Grand Press, Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej, nagrody Festiwalu Wrażliwego, Vivelo Book Awards, European Press Prize. Autor książek: „Łódź. Miasto po przejściach” (razem z Wojciechem Góreckim) i „Wszyscy tak jeżdżą”. W maju 2024 r. nakładem wydawnictwa Znak Literanova ukazała się jego nowa książka: „Patodeweloperka. To nie jest kraj do mieszkania”.
Cała prawda o branży deweloperskiej w Polsce.
Osiedla budowane pośrodku niczego, balkony z widokiem na mur, a ściany tak cienkie, że słychać kłótnie sąsiadów. Na zamkniętej konferencji deweloperzy dzielą się patentami na to, jak wycisnąć najwięcej – i z metra kwadratowego i z klienta. Rozmawiają swobodnie, bo nie wiedzą, że na sali jest reporter.
Zainspirowany tymi niepokojącymi zwierzeniami Józefiak wyrusza w Polskę, by sprawdzić, jak tak naprawdę wygląda budowanie naszych domów i mieszkań. Zatrudnia się jako operator dźwigu oraz przechodzi szkolenie ze sprzedaży nieruchomości. Rozmawia z urzędnikami, architektami, deweloperami i budowlańcami. Książka to przerażający obraz tego, jak buduje się Polska, ale też kopalnia wiedzy dla każdego, kto chce kupić mieszkanie (i jeszcze wygodnie w nim mieszkać).
„(…) Tomek, który pracował w dziale marketingu wielkiej spółki z południa Polski, opowiada:
– Deweloperzy nie budują za własne pieniądze, tylko na każdą inwestycję biorą kredyty. A wkładem własnym może być działka. Wystarczy, że masz działkę, i już możesz budować. Mój szef zaczynał 16 lat temu, próg wejścia wtedy był niski. Z żoną kupili działkę od jakiegoś pijaka za dwie krowy. Dosłownie, za dwie krowy, nie zmyślam. Jak ktoś był deweloperem w czasie tej górki, tak gdzieś w latach 2016–2019, to zarobił tyle, że ani on, ani jego rodzina nie muszą już pracować.
Łukasz przeszedł wszystkie szczeble kariery korporacyjnej – od kierownika budowy do dyrektora technicznego jednej z największych spółek w Polsce. Jego zdaniem w deweloperce najważniejsza jest pewność siebie, przechodząca w brawurę.
– Nasz szef to był facet, który miał niesamowitą charyzmę, pomysł, kasę. Nie myślał, co będzie, jak będzie źle, bo on wiedział, że będzie dobrze. Miał takie jaja, że na iPhonie w trzy minuty robił ci budżet osiedla za kilkadziesiąt milionów. Nie myślał o konsekwencjach, tylko budował. W tej branży jest tak: dostajesz od banku kredyt, realizujesz inwestycję tak, jak potrafisz. Jak dzielisz włos na czworo, to do niczego nie dojdziesz. Przez ostatnią dekadę praktycznie wszystko schodziło na pniu. Ryzyko się opłacało. Jeżeli ktoś ma milion, to nie chce z tego wyciągnąć 10 procent, tylko 15, 25, 30. To są realne marże, a czasami zdarzały się wyższe. Jakby mój szef miał robić na marży 10 procent, to by sobie kupił obligacje albo lokatę założył w banku (…).”