Jak namiętności i upiory z wiejskich chałup sprzed stu lat przenoszą się do współczesnych miast. Którędy wędrują duchy niespełnionych miłości, przemocy i zdrad. Jakim cudem przedostają się – poprzez dekady i pokolenia – do naszego życia. I czy przeszłość trzyma nas wszystkich w garści. Opowiada JUSTYNA HANKUS, autorka nowej powieści „Poświst. Folk noir”, której fabuła toczy się od lat 30. XX wieku w Krzemiennej aż po teraźniejszość w Warszawie.
Pyta Agata Passent.
Partner: Wydawnictwo Powergraph
O AUTORCE:
Justyna Hankus
Projektantka, Ilustratorka, pisarka. Absolwentka ASP w Krakowie na Wydziale Grafiki. Publikowała opowiadania, a w 2022 roku wydała powieść „Grisaille o zwykłym osiedlu”, rok później – powieść „Dwie i pół duszy. Folk noir”. Za swoje teksty literackie wielokrotnie nagradzana i wyróżniana. Z pochodzenia żywiecka góralka. Prywatnie szczęśliwa żona i mama dwóch synów.
O KSIĄŻCE:
Nowa powieść Justyny Hankus to nie tylko intrygująca historia o pogmatwanych rodzinnych losach, to również przesiąknięta postaciami Południcy, Płanetnika i kłobuka, naznaczona dźwiękami skrzypiec i upiorów wędrujących przez wieki, zanurzona w polskiej tradycji przypowieść o tym, co w nas dobre i o tym, co ludzkie.
Krzemienna 1930 roku.
Jakie namiętności targają mieszkańcami wiejskich chałup, plebanii, domu organisty i karczmy w Krzemiennej? Niewielka wieś kryje sporo tajemnic, nie tylko historię Emilii i jej rodziny. Zamknięta społeczność tworzy mały wszechświat, pełen zmysłowości, utraconych uczuć, niespełnionych miłości, ale i przemocy, zdrad i skrywanych lęków.
Współczesna Warszawa.
Marianna, wnuczka Emilii – samotna wśród anonimowych tłumów – wydeptuje swoje osobne ścieżki. Jak ślady losów Emilii wpłyną na życie Marianny? Czy traumę można dziedziczyć? Przeszłość łączy się z teraźniejszością o wiele mocniej, niż nam się wydaje.
FRAGMENT KSIĄŻKI:
„Niknące światło podpiekało obłe szczyty Beskidów, wyjaskrawiając je niczym złote bułki. Gdyby znalazł się śmiałek patrzący teraz pod słońce, zobaczyłby Jakuba wędrującego z Beer-Szeby do Charanu, jak podpierając się kijem, idzie mozolnie przez pustynię. Sandały zapadały się w gorącym piasku, ale zaraz za łąką Płonków zaczynało się rżysko po owsie. Jakub sapnął i zatrzymał się. Powiódł wzrokiem dookoła i pomyślał, że ma jeszcze daleko. Gdy podjął wędrówkę, znad łąk wstał deszcz, wspiął się, zabuzował i spadł. I spadał tak długo, aż świat zaczął przypominać mokrą szmatę, która rozlazła się ze starości.
Lało teraz, jakby morze chlustało przez wielkie sito. Powietrze krztusiło się wodą, wyrzygując na drogę kałuże, a bulgocząca wilgoć z kolein pełnych miękkiego błota śmierdziała zielskiem i obornikiem.
I w tej miękkiej szarości pokazał się gęściejszy punkt, który rósł, rósł, aż przedarł się przez mgłę.
— A, jesteś — mruknął Jakub, patrząc w dół, i usiadł na polnym kamieniu. Podparł się kijem, którym trochę grzebnął w błocie, żeby rozerwać mleczne zasłony.
Środkiem drogi, nie zważając na deszcz, przedzierała się postać nieprzypominająca niczego, co ludzkie. Miała wprawdzie dwie nogi, jedną drewnianą, ale powyżej nich kształt się wybrzuszał i wypiętrzał w nadmiar form. Dwie z nich, okrągłe, były niewątpliwie dwiema głowami; jedna umieszczona niżej, druga wyżej, ta niższa z wysiłkiem wysunięta była do przodu, druga rozglądała się uważnie. Stwór kiwał się na boki, wyciągając nogi z pryzm błota, grzęzł zaraz w następnych, a proteza klinowała się w głębszych dziurach. Doszedł do krzyżówki, minął martwy pień dębu – pozbawiony korony, za to z żelaznym krzyżem – i zatrzymał się przy płocie, który otaczał karczmę przycupniętą na skraju wsi. Wokół nie było żywej duszy, ludzie jeszcze spali, a kto nie spał, nie miał nawet po co wyglądać przez okno.
— No, dobre — odezwał się stwór sam do siebie. — Tu.
Jedna ręka machnęła, wskazując stos drewna ułożonego pod ścianą karczmy. Postać usiadła na stercie, a potem rozdzieliła się na dwie części, z których każda okazała się jak najbardziej ludzka. Krzepki chłop z drewnianą nogą, który niósł na plecach kobietę, sapnął z ulgą, ułożył się pod ścianą i natychmiast zasnął. Baba zaś wyprostowała się, wygładziła materiał na biuście i spojrzała w niebo.
— Pieniądz — powiedział Jakub.
Sięgnęła do płaszcza i wyjęła skórkę z jabłka. Włożyła ją do kapoty śpiącego, skórka spadła na dno kieszeni i zamieniła się w monetę.
— Teraz to twoja wieś, przyjdę po ciebie za rok albo dwa. (…)”