O wieloletniej przyjemności pozostawania „Języczkiem uwagi”, przywileju nieoglądania się na świat i pisania tego, co się samemu uważa za ciekawe i ważne, no i o tym, czy zabawy krótką formą – szkice, felietony i eseje – są przyszłością literatury, czy jej ostatnim tchnieniem, mówi Jan Gondowicz, autor zbioru „Flirt z Paralipomeną. Mitologie”. Z autorem rozmawia Krzysztof Varga.
NIEDZIELA, 23 CZERWCA, 18.00
BIG BOOK CAFE MDM
Zobacz transmisję on-line w You Tube!
Jan Gondowicz
Krytyk literacki, tłumacz, eseista, felietonista i wydawca. Wybitny znawca twórczości m.in. Witkacego oraz Bruno Schulza. Wielokrotnie nagradzany. Ma w dorobku wiele esejów, opracowań oraz bestiariuszy, w tym książki „Paradoks o autorze”, „Zoologia fantastyczna uzupełniona (uzupełniona)”, „Czekając na Golema”, antologię tekstów surrealistycznych „Przekleństwa wyobraźni” oraz hasła do „Słownika miejsc wyobrażonych” Gianniego Guadalupiego i Alberta Manguela.
Paralipomena to w żargonie filozofów myśli właściwie zbyteczne, z którymi autor nie umiał się rozstać, dopowiedzenia, dodatki. W piątym zbiorze swoich szkiców Jan Gondowicz odkrył, że patronuje im grecka bogini Paralipomena, która broni praw wiedzy niekoniecznej. W książce znalazły się w książce rozważania o sztuce korumpowania królów, jedzeniu kalafiorów, zasadach zabijania stryjów, znajdowaniu zgubionych scyzoryków, błędach przy uwodzeniu, prowadzeniu sklepów tekstylnych, hodowli bazyliszków, przygodach w fotelu, wielkich armatach, bufiastych spodniach, mamutach i karmieniu rekinów.
W sumie 46 szkiców i esejów, a tematów tyle, ile czytelnik zechce się doczytać.
„(…) Wyświęcony z Poznania za cztery wszeteczne, jak wówczas uznano, prace, Zamoyski śladem żony wylądował w Zakopanem. I tam impresario Rity Sacchetto, Bronisław Danek, przedstawił go Witkacemu. Był sierpień 1918 roku, Witkacy wciąż nie zdjął z grzbietu lejbgwardyjskiego szynela. „Coup de foudre! Z Witkacym od razu poczułem wspólnotę głęboką i radosną – ale i tragiczną. Postanowiłem natychmiast przeprowadzić się z Wiednia do Zakopanego, i to li tylko dlatego, że obaj staliśmy się nieodłącznymi. Wnet zwinąłem dopiero co z trudem zdobytą pracownię we Wiedniu, przy pomocy matki Mickenbrunna (szampiona narciarskiego) urządziłem sobie pracownię na Skibówkach w domu Jasia Walczaka – i zaczęliśmy z Witkacym filozofować dniami i nocami, budując formizm i oddychając «zakopianiną» po uszy” .
Budowanie formizmu natrafiło na pewne opory. O specyfice rzeźby Witkacy tyle miał do powiedzenia, co Zamoyski o kolorach. Witkacy myślał płaszczyzną, Zamoyski bryłą. Witkacy odżegnywał się od abstrakcji, „Ja – deklarował Zamoyski – dążyłem do stworzenia formy oderwanej od wszelkiej rzeczywistości” . Zamoyski zmierzał do skupienia formy, Witkacy – do jej „rozwydrzenia”. Zamoyski wierzył w spontaniczność, Witkacy (przynajmniej teoretycznie) wyznawał konstrukcję. Różnili się od siebie jak harmonia od dysonansu (…)”.